czwartek, 21 czerwca 2012

*.*

Hej, dziewczyny, chciałam tylko powiedzieć, że Was kocham ♥
Jesteście najcudowniejsze na świecie. :3
Mam teraz taką sprawę - jeśli chcecie być informowane o nowych rozdziałach, zostawcie mi w komentarzu pod tym postem Wasze nicki na twitterze, bo nie uśmiecha mi się za bardzo odszukiwanie ich w tych komentarzach, mimo, że nie ma ich zbyt dużo. Z góry dzięki. ♥

Love You all xx

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Rozdział ósmy


Bardzo często narzekamy na nasze rodzeństwo. Kiedy jednak nie ma go z nami, jest nam cholernie smutno i pusto. Miałam kiedyś siostrę bliźniaczkę. Z zewnątrz byłyśmy niemal identyczne – obydwie miałyśmy długie, kręcone brązowe włosy, oczy w kolorze morza, pełne różowe usta oraz twarze upstrzone licznymi piegami. Nasze charaktery różniły się jednak diametralnie.  Natalie była grzeczna, ułożona. Nieśmiała, bardzo delikatna. Bała się mówić ludziom przykre rzeczy, starała się, żeby ludzie, którzy ją otaczają byli szczęśliwi. Doskonale potrafiła udawać, że wszystko jest dobrze mimo, że wewnętrznie czuła się rozdarta.  Nie dało się jej nie kochać. Była po prostu idealna. Świetnie się uczyła, wzorowo zachowywała. Była skryta, nie potrafiła po prostu powiedzieć, co leży jej na sercu.  Ja z kolei jestem żywiołowa. Nie ukrywam swoich emocji. Nieważne, czy to kogoś zrani, czy nie, mówię ludziom prawdę, ponieważ nie lubię owijania w bawełnę. Tak samo jak ona, potrafię jednak dobrze grać. Przez całe dzieciństwo obie wmawiałyśmy ludziom, że nasze siniaki pochodzą od naszej nieuwagi, roztargnienia, które skutkuje spadaniem z huśtawki i tego typu rzeczami, a nie od naszych rodziców – alkoholików. W szkole dawałam sobie radę, ponieważ miałam doskonałą pamięć. Czasami czułam się nie fair przez to, że Natalie dostaje swoje wspaniałe oceny za to, że poświęcała swój wolny czas na naukę, a mnie zaś wystarczało troszkę uważać na lekcji. Kochałam ją najmocniej na świecie. To moja wina, że już jej nie ma, że nie żyje.
Wyjechałyśmy  z klasą na wycieczkę nad morze. To były pierwsze nasze wakacje, w które gdziekolwiek wyjechałyśmy. Miałyśmy wtedy po 15 lat. Cieszyłyśmy się jednak jak dzieciaki, kiedy zobaczyłyśmy cudowną, spienioną, delikatnie błękitną otchłań morską. Piaszczysta, złota plaża, bezkres wody, turkusowe niebo i my. Wyjechałyśmy na dwa tygodnie, nie wiedziałyśmy jednak, że wycieczka skończy się dużo wcześniej niż miała. Chodziłam wtedy z pewnym chłopakiem – Philipem. Miał 18 lat i obiecał, że przyjedzie w to samo miejsce, w którym się znajdowałyśmy. Mieliśmy zrobić imprezę… W pierwszy dzień nic się nie działo, cały czas siedzieliśmy na plaży, a ja robiłam zdjęcia. Mijały wtedy dokładnie dwa lata odkąd zaczęłam interesować się fotografią. Przez bardzo długi okres czasu zbierałam pieniądze na zakup dobrego aparatu. Stałam wtedy z moim Canonem w dłoniach i robiłam zdjęcie mojej siostrze. Chciałam uchwycić wszystkie emocje znajdujące się na jej niewątpliwie ślicznej twarzy. Radość spowodowaną wyjazdem, a także odrobinę goryczy, że rodzice musieli zostać bez niczyjej opieki. Nie chcę jednak opisywać tego wszystkiego, sprawia mi to ogromny ból. Starałam się wtedy zapamiętać nawet najdrobniejszy szczegół jej twarzy, sposób, w jaki układała usta podczas uśmiechu, to jak marszczyła czoło kiedy się nad czymś usilnie zastanawiała.
Nie wiedziałam, czemu to robię, przecież jej twarz będę widziała jeszcze przez wiele, wiele lat. Nie miałam pojęcia, jak bardzo się myliłam, kiedy to myślałam. Kiedy Natalie znajdowała się przed obiektywem, jej wrodzona nieśmiałość znikała. Nie pozowała jednak sztucznie, po prostu zachowywała się naturalnie, tak jak zwykle. Było widać, że kocha to robić i czuje się wtedy wspaniale.  Dwie siostry bliźniaczki, które tylko w obecności aparatu mogą być sobą. Niesamowite, czyż nie? Kiedy ją fotografowałam, myślałam tylko o tym, jak bardzo i ją kocham, a także zastanawiałam się, czy w ogóle istniała możliwość, byśmy mogły kiedyś bez siebie żyć. Byłyśmy do siebie bardzo przywiązane, jeśli jedna coś zrobiła, druga, mimo strachu potrafiła zrobić to samo. Gdy wpadałyśmy w kłopoty, zawsze starałyśmy się wyciągnąć siebie nawzajem z tego całego ‘bagna’, by tylko jedna z nas miała karę. Każda z nas brała wtedy winę na siebie, żeby tę drugą łagodniej potraktowano. Tak, miałyśmy rodziców, jednak ich miłością był alkohol. Tylko to ich obchodziło – jak skombinować pieniądze na kolejną butelkę wódki, która tak czy inaczej była opróżniana w zastraszającym tempie. Wiele naszych koleżanek i kolegów narzekało na nadopiekuńczych rodziców, których pierwszym pytaniem dnia było „Jak było w szkole?”. My jednak wiele byśmy wtedy oddały, żeby nas także witało takie pytanie, zamiast standardowego, upiornego „Masz kasę?!”, potęgowanego oddechem nasyconym alkoholem.  Nami nikt się nie interesował, mogłyśmy przez trzy dni nie wracać do domu, a ludzie, którzy byli nazywani naszymi rodzicami nic sobie z tego nie robili. Dla nich po prostu nie istniałyśmy. Gdyby była taka możliwość, zapewne adoptowaliby butelki, razem z ich niszczącą zawartością. Tak – dla mnie alkohol niszczył. Niszczył miłość, zaufanie… Nienawidziłam go, tak samo jak nienawidziłam kobiety, która nas urodziła i mężczyzny, który „wychował”, jeśli można tak to nazwać.  Dla mnie byli niczym, byli słabi, byli ludźmi, którymi można się tylko i wyłącznie brzydzić. Wiem, brzmi to okropnie, ale to prawda.  Ja i Nats miałyśmy swój świat, do którego starałyśmy jak najrzadziej się ich dopuszczać. Od małego potrafiłyśmy gotować… Nauczył nas tego dziadek. To on pokazał świat, wpoił w nas miłość. Kochałyśmy go z całego serca. Ja nadal go kocham, moja siostra także. Kto wie, czy teraz właśnie z nim nie rozmawia? Tam, na górze musi być cudownie…  Mam nadzieję, że po śmierci człowiek nadal ma wspomnienia. Tak, wierzę w życie po śmierci, mimo, że może wydawać się to głupie.
 W pięć dni potem nareszcie przyjechał Philip. Nie był jednak sam, zabrał ze sobą kilku kolegów. Byłą to sobota, więc oczywiście zrobił imprezę na plaży. Ognisko, gitary... alkohol. Nie miałam potem odwrotu, po prostu musiałam tam zostać. Nasi opiekunowie mieli to wszystko za niewinne spotkanie integracyjne. Po kilku godzinach, kiedy chłopacy obrzydliwie zaczęli przystawiać się do dziewczyn, pomyślałam, że pora znaleźć Natalie i wracać do ośrodka. Muzyka grała głośno, więc nic nie robiłam sobie z wrzasku który usłyszałam. Myślałam, że tylko mi się wydawało… Szłam wzdłuż brzegu morza, wiał bardzo silny wiatr, a mojej siostry nigdzie nie było. Zaczęłam się bać, szczególnie, że nadal słyszałam krzyki, coraz bardziej odległe i rozpaczliwe. Zaczęłam poważnie się bać… Wtedy to się stało. W oddali zauważyłam postać. Postać, która znajdowała się około 500 metrów ode mnie,  strasznie daleko. Nagle domyśliłam się kto to jest. Strach mnie sparaliżował, nie mogłam się ruszyć.  Nie mam pojęcia, jakim cudem Nats mogła znaleźć się tak daleko od brzegu i dopadła mnie straszliwa myśl, że już się tego nie dowiem. Starałam się jednak to od siebie odpędzić, najważniejsze było ją uratować. Zaczęłam wrzeszczeć do ludzi, żeby zadzwonili po pomoc, a sama rzuciłam się do morza. Byłam świadoma tego, że ona panicznie boi się głębokiej wody. Nie było szans na to, by dotknęła stopami dna. Wrzeszczałam do niej żeby się uspokoiła, położyła na wodzie, bo pomoc zaraz nadejdzie, a sama płynęłam do niej, pomimo wielu ogromnych fal. Myślałam tylko o tym, by dotrzeć do mojej siostry… Usłyszałam sygnał karetki, zdawałoby się, że wszystko będzie dobrze.  Chwilę potem nadeszła fala, która zabrała Nats pod wodę… Mimo to płynęłam, przez cały czas. Chciałam, żeby do cholery w końcu wypłynęła na powierzchnię, z trudem, ale żeby po prostu wypłynęła. Żeby przeżyła. Nic takiego jednak się nie stało. Poczułam  silne ramiona jednego z ratowników, który holował mnie do brzegu. Sprzeciwiałam się temu, chciałam do niej wrócić, złapać ją za rękę, reanimować. Chciałam, by to, co powoli zaczynało do mnie docierać było nieprawdą… Musiałam jednak to przyjać do wiadomości – Natalie, moja kochana Natalie, jedyne co trzymało mnie przy życiu odeszła… Mój ból był tak silny, że nie mogłam płakać, upadłam po prostu na piasek, wijąc się z rozpaczy. Nie mogłam w to uwierzyć. Chwilę później zobaczyłam zespół nurków wyruszający na poszukiwania jej ciała… Po zaledwie 20 minutach znaleźli je… To musiała być jakaś cholerna pomyłka – moja cudowna, prześliczna Nats nieruchomo leżała obok mnie. Spojrzałam na jej usta, które już nigdy nic nie powiedzą, nie ułożą się w tym promiennym uśmiechu, który wszyscy uwielbiali… Jej oczy, te, które zawsze cieszyły się z ładnego widoku, zdjęcia, które zrobiłam specjalnie dla niej były teraz puste, zupełnie bez wyrazu… Uszy, uszy, które nie usłyszą muzyki, którą żyła. To było przerażające. Jednym delikatnym ruchem zamknęłam jej powieki. Wyglądała wtedy jakby zasnęła. Powiedziałam tylko „Śpij dobrze, kochanie.”, po czym zemdlałam, trzymając jej bezwładną dłoń.

sobota, 2 czerwca 2012

Rozdział siódmy


Po śmierci Louisa One Direction przestało działać. Chłopcy byli zbyt załamani, by cokolwiek robić. Nie mieliśmy siły na najprostsze rzeczy… Nie mogliśmy jeść, spać, myśleć o kimś innym niż Lou. Wszystko sprawiało nam ból. Nie wiedzieliśmy, co ze sobą począć, było nam źle. W każdej nawet najprostszej czynności dostrzegaliśmy Louisa. Zastanawialiśmy się, co on by zrobił w danej sytuacji. Kiedy rano wchodziłam do salonu, wciąż słyszałam jego śmiech. Ale jego nie było...  Mimo to, Niall, Liam, Harry, Zayn oraz Louis, który dla Directionerek nadal był żywy w ich sercach, mieli fanki.  Te prawdziwe, które kochały ich całą sobą. Te, dla których śmierć nie była przeszkodą. Widziałam je wszędzie, gdziekolwiek tylko poszłam – na ulicy, w parku, w kościele, na cmentarzu… Nie mam pojęcia, jak je poznawałam, ale potrafiłam wyczuć, że to one. Niektóre z nich mnie poznawały. Widywały mnie na zdjęciach z Louisem, na spacerach, na pogrzebie… Czasami podchodziły do mnie, mocno przytulały i po prostu mówiły „Bądź silna. On tak naprawdę nie umarł, cały czas żyje w tobie. Wiem, że jest ci ciężko, ale nie wolno ci się poddać. On by tego nie chciał.” Zawsze wtedy płakałam. Od jednej z dziewczyn dostałam list.

„                                                     Kochana Valentine!
           Wszystkim nam, Directionerkom, jest bardzo ciężko po stracie Louisa. Nasz
ból nie może jednak równać się z tym, co czujesz Ty. W końcu to Ty byłaś jego dziewczyną,
znałaś go tak dobrze, jak parę milionów dziewczyn na świecie mogło tylko marzyć.
       Chcę Ci tylko powiedzieć, że miałaś cholerne szczęście go poznać. Pamiętam Cię jeszcze ze szkoły i widać, że dzięki niemu w końcu byłaś szczęśliwa. Widywałam Cię czasami w sklepach, na chodniku i nie było porównania z TAMTĄ dziewczyną, która miała obdarte ubrania, siniaki na ciele i nieszczęśliwy wyraz twarzy. To nie byłaś prawdziwa Ty. Dzięki Louisowi w końcu odnalazłaś siebie, byłaś niczym najwspanialsza dziewczyna na ziemi. On dodawał Ci skrzydeł. Wiem, jak bardzo musi być Ci ciężko po jego śmierci. W Twoim życiu zostali tylko prawdziwi przyjaciele, ale pamiętaj, że istnieją też inne osoby, na które zawsze możesz liczyć. Prawdziwe Directionerki.  Zawsze marzyłyśmy o tym, by Cię poznać. By poznać tę dziewczynę, dzięki której z twarzy Louisa nie schodził uśmiech.
      Nadal marzymy chociażby o rozmowie z Tobą. Bądź silna, a jeśli tylko coś złego znowu wydarzy się w Twoim życiu, nie bój się, po prostu powiedz o tym. Komukolwiek. Będziemy zawsze przy Tobie, gotowe do pomocy. Pamiętaj, że Louis czuwa nad Tobą. Nigdy się nie poddawaj. Jesteś wspaniała. xx
                                                                                                                              Sophia ’'

Ten list jest u mnie w szafce do dzisiaj. Kiedy tylko czuję się źle, sięgam po niego. Nie poprawia mi humoru, ale przynajmniej wiem, że ktoś o mnie pamiętał. Jest mi jednak ciężko go czytać, gdyż dziewczyna, która go napisała – Sophia w zeszłym miesiącu została pobita na śmierć. Przypomniało mi się wtedy, jaka ona była. Śliczna, niska ruda dziewczyna o ogromnych orzechowych oczach i wielkim sercu. Mogłam się z nią nawet kiedyś przyjaźnić, gdyby nie to, że w czasie kiedy chodziłam do szkoły nie chciałam mieć przyjaciół.  Chciałam być samotną dziewczyną, której nikt nie kochał. Może chciałam wzbudzać w ludziach współczucie? Chciałam, żeby w końcu ktoś mnie dostrzegł? Nie wiem... Nie wiem, jak w tamtych czasach mogłam tak wytrzymać. Istnieją bowiem dwie rzeczy, które nadają życiu sens – przyjaźń i miłość. Kiedy mijam Directionerki czuję się jak jakaś cholerna egoistka. Mam ochotę skakać, cieszyć się, wrzeszczeć do nich „Louis jest tutaj, będziemy mieli dziecko!”. Wiem jednak, że nie mogę. Zostałabym zapewne wtedy uznana za wariatkę. Współczuję tym dziewczynom, które żyją z wielką dziurą w sercu. Dziurą po stracie idola, chłopaka,  który  był dla nich wzorem. Był dla nich wszystkim, znaczył wiele. A potem zginął. Zginął jak każdy inny człowiek. Jego serce przestało bić. Miał piękny pogrzeb, na którym się pojawiły. Pogrzeb wypełniony spazmatycznym łkaniem, strasznym lamentem wielu osób. Bólem…
      ____________________________________________________
Mimo, że żadnej akcji w tym rozdziale nie było, mam nadzieję, że się Wam spodobał.Dziękuję za wszystkie miłe słowa, jesteście kochane, dziewczyny.Love You all xx

czwartek, 31 maja 2012

Rozdział szósty



      Od kilku tygodni marnie się czułam. Nie wiedziałam, co mi jest więc zadzwoniłam do mojej najlepszej przyjaciółki Lauren, która studiuje medycynę, żeby jeśli może jak najszybciej wpadła do nas do domu.
      Siedziałyśmy na dywanie i rozmawiałyśmy. Lauren jest jedną z tych osób, które sprawiają, że człowiek sam mówi co leży mu na sercu. Opowiedziałam jej więc o Louise, o tym wszystkim co się wydarzyło. Z początku nie mogła uwierzyć, lecz w końcu ją przekonałam.  Doskonale zrozumiała to, że nie powiedziałam jej o tym od razu. Zaczęła mnie wypytywać o to, co mi dolega.
Poranne nudności, brak miesiączki… O Boże. Wreszcie zdałam sobie sprawę z tego, co może to oznaczać. Jak na skrzydłach pobiegłyśmy do najbliższej apteki.
- Dwa testy ciążowe poproszę – powiedziałam radosnym tonem.
- Po co ci dwa? – zapytała przyjaciółka.
- Hmm, wolę mieć pewność.
Chwilę potem wracałyśmy do domu szczerząc się jak dwie nienormalne dziewczyny. Kiedy tylko weszłyśmy do domu, pobiegłam do łazienki, a Lauren kazałam na siebie czekać. Kilka minut potem jej uszu dobiegł mój dziwny wrzask przerywany łkaniem. Ledwo mogąc utrzymać się na nogach podeszłam do niej i zdołałam wykrztusić tylko „Jestem… najszczęśliwszą osobą na ziemi” po czym zrobiło mi się ciemno przed oczami. Chwilę później obudziłam się jednak, ale nie byłam sama. Louis trzymał mnie za rękę, a obok dziewczyny stali Liam, Niall, Zayn i Harry. Wszyscy chłopacy mieli zdezorientowane miny, więc domyśliłam się, że Lauren nikomu nic nie powiedziała.
- Vi, co się stało? Okropnie krzyczałaś – powiedział zatroskanym głosem Louis.
- L..Louis.. Będziemy mieli… JESTEM W CIĄŻY!- krzyknęłam, a po policzkach poleciały mi łzy. 
Louis zaczął wrzeszczeć jakby oszalał.
- Boże, będę tatą, będę tatą, będę tatą! – darł się, po czym wziął mnie na ręce i zaczął tańczyć jakiś dziwny taniec z pięćdziesięciokilogramowym obciążeniem w mojej skromnej, cholernie szczęśliwej osobie.
Chłopacy rzucili się do nas składać gratulacje, a oczy Lary, bo tak czasami nazywałam tę niesamowitą dziewczynę, którą znam od przedszkola niebezpiecznie się zaszkliły. Cieszyła się razem ze mną, to było widać. Jednocześnie dziwnie musiała się czuć nie widząc Louisa, który zachowywał się jakby ogłupiał z radości. Chociaż jakby sięgnąć pamięcią trochę dalej,  zawsze się tak zachowywał. Między innymi za to tak szaleńczo go kochałam. 
       Musiałam przyrzec sobie jedną jedyną rzecz – nigdy nie będę dla mojego dziecka taka jak ludzie, którzy mnie wychowali i nie zasługiwali na miano rodziców. W moich oczach już dawno, dawno temu stoczyli się na sam dół. Zanim poznałam Lou miałam tylko mojego dziadka i Lauren, nikogo więcej. Mało czasu spędzałam w domu, bo go nienawidziłam. Nie znosiłam ludzi, którzy tam mieszkali, brzydkiej, obdartej kanapy, popękanych ścian, sufitu, z którego zwisało pełno pajęczyn i wielu, wielu innych rzeczy… Z zamyślenia wyrwał mnie głos Louisa, nie zrozumiałam jednak co mówi.
- Przepraszam, mógłbyś powtórzyć? Zamyśliłam się…
- Mówiłem, że jutro musisz umówić się do lekarza, kochanie.
- Jasne, zadzwonię jutro. 
Po tej krótkiej wymianie zdań cała nasza siódemka postanowiła obejrzeć film. Jaki? Oczywiście „Grease”.
      Był już późny wieczór, kiedy stwierdziliśmy, że musimy odpocząć po tym cudownym dniu. 
Położyłam się do łóżka ze świadomością, że są ze mną dwa najcudowniejsze skarby świata, w tym jeden nienarodzony, który już pokochaliśmy. 
___________________________________________


PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO NIE DODAWAŁAM.
nie miałam pomysłu na to, co będzie dalej...
Mam nadzieję, że wybaczycie i że rozdział się Wam spodoba... :)

środa, 2 maja 2012

Matko!



Jej, chciałam Wam podziękować. Za to, że czytacie tego bloga, komentujecie to. Już 500 wejść, nie mogę uwierzyć, naprawdę. Jeszcze miesiąc temu nie miałam żadnego pomysłu. Dostałam weny dzięki dwóm rzeczom, jeśli mogę to ująć w taki sposób. Po pierwsze - śmierci mojego Dziadka. Wszystko, co tutaj piszę jest dla Niego. Wierzę, że obserwuje nas wszystkich gdzieś z góry. Chciałabym, żeby wrócił tak jak w moim opowiadaniu...
A drugi - banalny - twitter i blogi Was wszystkich dziewczyn. 

DOBRA, NAPRAWDĘ WAM DZIĘKUJĘ, JESTEŚCIE WSPANIAŁE. 
Love You all xx

wtorek, 1 maja 2012

Rozdział piąty


„Czasami człowiek myśli, że nie ma nic gorszego od dowiedzenia się o śmierci jednej z najbliższych mu osób… Później jednak zauważa, że może żyć ze świadomością tego, że osoba, która odeszła jest blisko nas. Możemy w każdej chwili pojechać do miejsca, gdzie ona jest. Staramy się wtedy zapamiętać wszystkie rysy jej twarzy, każdy szczegół. Mimo, że ronimy przy tym łzy czujemy spokój, że możemy jeszcze zobaczyć tą osobę. Wchodząc do kostnicy czujemy niedowierzanie, ból, szok. Patrzymy na trumnę, na osobę, która tam leży i nie potrafimy uwierzyć w to, że jeszcze kilka dni temu z nią rozmawialiśmy, czuliśmy jej dotyk na swojej dłoni. Próbujemy sobie przypomnieć jej uśmiech, sposób w jaki na nas patrzyła. Myślimy o tych rzeczach, na które nigdy nie zwracaliśmy uwagi, a tak szybko utraciliśmy. Wspominamy wszystkie chwile spędzone razem, nieważne czy dobre, czy złe. Po kilku dniach zauważamy zapadnięte policzki, paznokcie zaczynają sinieć. Nie wierzymy w śmierć tej osoby, myślimy, że to jakaś cholerna pomyłka. A potem nadchodzi czas pogrzebu, samochód podjeżdża, by zmarły pożegnał się z domem. Następnie trzeba iść do kaplicy przy kościele. Trumna jest otwarta, ludzie płaczą. Najbliższa rodzina stoi i odmawia różaniec. Ból jest już jednak zbyt porażający, by mogli płakać. Obcy ludzie podchodzą, dotykają JEGO dłoni, jakby to nie było nic takiego. A potem? Potem wystarczy spojrzeć na trumnę i nagle ma się wrażenie, jakby oczy zmarłego się otworzyły, jakby oddychał. Chwilę później następuje jeden z najgorszych momentów. Chwila, w której trumna jest zamykana. To pudło bez wyjścia, w którym przepada część twojego serca. Uświadamiasz sobie, że widzisz tę osobę po raz ostatni w życiu, nie możesz znieść tego widoku. Później jest msza żałobna, którą przeżywasz w zupełnym otępieniu. I w końcu nadchodzi ten moment. Trzeba wyruszyć w kondukcie żałobnym w ostatnią podróż.  Niesiesz kwiaty, wiatr targa ci włosy, a ty chcesz, żeby to ciebie włożyli do grobu, nie jego. Kiedy docieracie na cmentarz, w końcu widzisz TO miejsce. Wszystko jest przygotowane – dół wykopany, winda… Teraz nadchodzi najgorszy moment. Trumna zostaje położona, kapłan kropi ją wodą święconą, po czym obsypuje ziemią mówiąc „Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz”. Tego jest już zbyt wiele, starasz się jednak nie mdleć. I w końcu… Zmarły zostaje spuszczany do grobu, próbujesz powstrzymać potok łez, ale nie potrafisz. Wszyscy składają ci później kondolencje. Kiedy opuszczacie cmentarz, czujesz się, jakby twoje serce właśnie tam pozostało. W restauracji podczas stypy próbujesz się uśmiechać. Po kilku godzinach wracasz na cmentarz. Nie liczysz minut, które tam jesteś, po prostu stoisz i wpatrujesz się , próbujesz się z nim pożegnać. Jakaś cząstka ciebie wie jednak, że ON nadal tu jest, jest razem z tobą… "

- No, tak to jakoś mniej więcej wygląda.. – powiedziałam Louisowi.
Chłopak siedział na łóżku i wpatrywał się we mnie swoimi niebiesko-zielonymi oczami, teraz pełnymi łez.
- Cholera, mówisz, że nic nie pominęłaś? – zapytał się.
- Tak właściwie to jedną, jedyną rzecz.
- Jaką?
- To, że przed pogrzebem wrzuciłam do twojej trumny swój kolczyk.
- Ten, który dałem ci na urodziny?
-Tak, właśnie ten. Mój ulubiony... Pamiętasz? Drugi kiedyś zgubiłam...
- Vi, nie musiałaś.
- Wiem, wystarczyło, że zabierałeś ze sobą moje serce, nie musiałeś jeszcze kolczyka, ale.. – cały czas próbowałam się uśmiechać.
- Mała, nie mam o to do ciebie pretensji – przeniósł się na podłogę, dokładnie naprzeciwko mnie – wręcz przeciwnie, przez to, co mi teraz powiedziałaś kocham cię milion razy mocniej, o ile to w ogóle możliwe.
Podniósł moją brodę, spoglądając mi w oczy. W jego oczach kłębiło się mnóstwo emocji… Nagle, ni stąd, ni zowąd, rozpłakałam się.
- Hej, co ci jest? – zapytał pełnym troski tonem.
- Przypomniało mi się, że… że zawsze chciałam mieć z tobą dziecko. Pamiętasz? Mieliśmy mieć dwójkę dzieci, przytulny dom… Mieliśmy być szczęśliwi.
- Wiem, uwierz mi, też zawsze tego pragnąłem. Chciałem, żebyśmy dzielili wszystko… Nazwisko. Cudownie by to brzmiało, prawda? Valentine i Louis Tomlinson… 
___________________________________________________________
Teraz mnie chyba zjecie za to, ze tak długo nie dodawałam.
Przepraszam, nie miałam weny.
Wszystko w cudzysłowie jest opisem moich własnych przeżyć, więc...
Love You all xx

piątek, 20 kwietnia 2012

Rozdział czwarty



Razem z Harry’m udało mi się wyjaśnić wszystko chłopakom. Oni także byli zszokowani, czemu trudno było się dziwić. Louis często znikał na całe długie godziny. Kiedy pytałam się, gdzie wtedy jest, odpowiadał z szerokim uśmiechem, że coś załatwia. Miałam przeczucie, że związane jest to z chłopakami.  Nawet nie wiadomo kiedy nadszedł dzień 29 sierpnia. Nikt oprócz naszej szóstki nie wiedział o niczym, więc głupio było wyprawiać Liamowi imprezę urodzinową. Rano wstałam przed chłopakami, ubrałam się i poszłam zrobić śniadanie. W czasie smażenia się czekoladowych naleśników do kuchni zeszli się wszyscy, oprócz Liama. Nawet Harry się postarał i był w kuchni o tak nieludzkiej dla niego porze jak 9.30. Wszyscy rozmawialiśmy, ostatkiem sił powstrzymując się od jedzenia. W końcu przyszedł do nas zaspany Daddy. 
- Hej, Niall. Cześć Vi. Dobry, Zayn. Harry, już nie śpisz?! Cześć, Lou.

Słucham?! Lou?! Wszyscy spoglądaliśmy to na Louisa, to na Liama. Zaraz… WSZYSCY?! Nie mogłam w to uwierzyć. Oni też mogli go zobaczyć… Więc to dlatego Lou znikał i był taki tajemniczy. Nieważne było to, że nie wiadomo nawet, jak mu się to udało, ważne było, że znowu wszyscy jesteśmy razem. Dla Liama był to chyba najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek w życiu dostał. 

- Hej, Liam, wszystkiego najlepszego! – krzyknął mój cudowny, roześmiany chłopak i przytulił przyjaciela po tak długim czasie bez prawie żadnego kontaktu. Czułam, że będzie to jeden z najwspanialszych dni w moim życiu. Życiu Liama. Życiu każdego z nas. Chociaż… Dzięki Louisowi każdy dzień, każda chwila była wspaniała. Kochałam go tak mocno, że przekraczało to ludzkie pojęcie. Wiedziałam, że on kocha mnie tak samo. Przypomniałam sobie dzień, w którym się poznaliśmy. 
`Były to moje osiemnaste urodziny. Miałam już dosyć nieustających kłótni moich rodziców, więc poszłam się przejść. Była wtedy straszna pogoda, okropnie padało. Płakałam przez cały czas. Nienawidziłam tych ludzi. Swoim piciem zniszczyli mi życie. Nigdy nie miałam na nic pieniędzy. Postanowiłam poszukać pracy. Chciałam znaleźć ją w jakiejś małej, spokojnej restauracji. Dzięki Bogu, udało mi się. Zaczęłam wieczorem tego samego dnia. Niosłam do stolika zupę marchewkową. Nagle na kogoś wpadłam. Okazało się, że był to chłopak na oko rok starszy ode mnie . Mimo, że go oblałam i jego bluzka w paski była cała upaprana pomarańczową zupą, nie zdenerwował się, tylko najnormalniej w świecie zaczął się śmiać. Po chwili zapytał się mnie, czy nic mi nie jest.
-Oczywiście, że nic mi nie jest! W każdym razie fizycznie – uśmiechnęłam się.
- Hmm, czuję, że to będzie długa historia. Jestem Louis, a ty?
- Valentine. Sama nie wiem, czy długa, czy krótka… W każdym razie nie warto marnować czas na opowieści z mojego dzieciństwa. Nic oryginalnego, na świecie jest tak w co piątej rodzinie.
- Och, nie ma mowy! Opowieści takiej ślicznej dziewczyny nie da się nie wysłuchać! No, nie narzekaj. O której kończysz? – mówiąc to, cały czas patrzył w moje oczy uśmiechając się jak wariat. – Tak przy okazji, masz cudne oczy. 
- Naprawdę? No cóż, dziękuję w takim razie, Louis. Kończę za pół godziny – odpowiedziałam.
- Nigdzie mi się nie spieszy, poczekam.
Rzeczywiście poczekał. Nie mógł co prawda usiedzieć w miejscu, cały czas podchodził do małych dzieci i je rozśmieszał. Był słodki.  Tak po prostu - idealny. W końcu nadeszła 18.00 . Poszłam z Louisem na kawę do jakiejś przytulnej kafejki. Świetnie nam się rozmawiało. Chłopak opowiedział mi o sobie całkiem sporo. Ja także się przed nim otworzyłam. Jeszcze nigdy nie byłam tak szczera w rozmowie z innym człowiekiem. Wymieniliśmy się numerami telefonów, spotykaliśmy się codziennie. Po kilku miesiącach wiedzieliśmy, że to jednak miłość.  On sprawił, że na nowo chciało mi się żyć. Odmienił moje życie na lepsze, dodał mu koloru. Jeszcze mnóstwo równie słodkich słów dałoby się tu wcisnąć. Ale cóż, taka prawda. Uzależniłam się od niego tak samo, jak on ode mnie. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów byłam szczęśliwa. Tak szczęśliwa jak nigdy. Chciałam skakać z radości, śpiewać, tańczyć. Robić wszystko, co możliwe.  `
No tak, zawsze kochał innych ludzi i był w stanie poświęcić dla nich wszystko. Czułam, że wieczorem będę musiała go poprosić o opowiedzenie mi tego wszystkiego. Na razie jednak postanowiliśmy jak najlepiej spędzić urodziny Liama. Oglądanie "Toy Story" na dobry początek? Jasne, czemu nie?
_________________________________________________
PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, ŻE TAK PÓŹNO!
WYBACZYCIE MI?
Love You all xx